Mówicie, że to debiut, huh? Wojna Makowa.
Nie jestem w tym dobra. Piszę tekst raz na pół roku i na tym kończy się moja obecność w internecie. Czytam książkę i myślę, że chciałabym o niej napisać, ale później celowo zapominam o swoich planach. Poza tym, kto teraz czyta blogi? Nikt, prawda? Więc najwyższa pora wrócić do blogowania, brak obecności odwiedzających podnosi mnie na duchu. I jeszcze ta książka. TA KSIĄŻKA. Jeżeli jednak zdarzyło Ci się tu trafić, cześć, mało jest historii, dla których wróciłabym do uderzania w klawiaturę, a jednak tu jestem. Wiesz jak będzie wyglądała dalsza część tego tekstu, prawda?
Kupiłam ją w ciemno. Będę rozpowiadać, że to moja czytelnicza intuicja rozpaczliwie dawała mi znaki, ale wiedzcie, że to kłamstwo. Tak naprawdę winę mogę zrzucić na tytuł. 'Wojna Makowa', nie brzmi wspaniale? Brzmi. Nie przeczytałam opisu (albo przeczytałam i nie pamiętam, nigdy nie pamiętam) i dałam autorce kredyt zaufania. Później ta okładka zaczęła się pojawiać na kilku bardziej i mniej znanych profilach. Przyznam szczerze, zwątpiłam. Ja i blogosfera nie nadajemy na tych samych falach. Zazwyczaj. Nauczona błędami z przeszłości, przestałam kupować książki z poleceń (czasami się zdarza, nie kłam). Być może kiedyś znajdę swoją czytelniczą bratnią duszę, ale mam małą nadzieję, że jednak nie. Nie wiedziałabym jak się zachować. Jeżeli jednak widzieliście pozytywne opinie o tym maleństwie, możecie mi zaufać, nie kłamali.
Przez pierwszą część książki przebrnęłam zadowolona, chociaż z cichym głosikiem zwątpienia z tyłu głowy. Nie dałam się ponieść emocjom. Nie chciałam wyjść jako przegrany z tej bitwy. Ekscytowanie się od pierwszych stron nigdy nie jest dobrym znakiem. Starałam się przyjąć treść na chłodno, z jednego, bardzo ważnego powodu.. zagrożenia powtarzalnością. Młoda bohaterka, sierota, walcząca o pozycję w świecie, ucząca się w elitarnej szkole wojskowej.. dostawaliśmy to w wielu różnych formach. Dostawaliśmy to na talerzu aż do zarzygania. Powiem więcej, sama dopuszczam się tego grzechu w swoich tekstach, jestem więc częścią problemu. Sztuką jest stworzyć coś oryginalnego, z czegoś, czym czytelnik jest zasypywany z każdej strony. Autorka tą sztukę opanowała. Byłam zazdrosna, a to największa pochwała jaką mogę zaoferować. Moja głowa eksplodowała, serce zadrżało, dusza podskoczyła trzy razy. Okazało się też, że nowi autorzy dają radę bez trójkątów miłosnych. Da się? Da się.
Pierwsza część książki może być zwodnicza. Przez przypadek możecie pomyśleć, że to kolejna książka dla nastolatków. Młody wiek głównej bohaterki nie pomaga, ale w tym wypadku nie mogło być inaczej. Rin nie wie kim jest. Nie wie skąd pochodzi, nie ma pojęcia kim byli jej rodzice. Musi walczyć o siebie, więc walczy. Jej pobyt w szkole może nie jest usłany różami, ale to co dzieje się później.. bądźcie przygotowani. To nie jest przesłodzona historia o poznawaniu swojej roli w świecie. To opowieść o wojnie i dzieją się tam rzeczy okrutne. Ludzie zamieniają się w potwory. Robią rzeczy bestialskie. Pani Kuang nie tuli czytelnika do snu słodkim głosem i zapewnieniem, że wszystko skończy się dobrze. Bardzo obrazowe, czasami wstrząsające opisy zostaną z wami na jakiś czas. To przejdzie, ale będziecie potrzebować chwili żeby się otrząsnąć. Warto.
Jeżeli czytacie książkę fantastyczną i zaczynacie wierzyć w jej treść, wiecie, że autor wykonał świetną robotę. Rebecca F. Kuang wykonała robotę znakomitą. Trzymając tą książkę w rękach czujemy ogrom pracy jaki autorka włożyła w swoje dziecko. Nie czytałam tak dobrego debiutu od czasu Pierce'a Brown'a. Sam fakt, że 'Wojna Makowa' jest debiutem przyprawił mnie o ból głowy i ekscytację. Modlę się, żeby autorka nie spoczęła na laurach. Potrzebuję jej wyobraźni na moich półkach. Potrzebuję jej kolejnych prac w swoich rękach. Jeżeli to są jej pierwsze podrygi, współczuję ludziom, którzy będą musieli znacznie podwyższyć poprzeczkę i zacząć brać czytelników na poważnie. Może się okazać, że odgrzewanie tego samego schematu przestanie czytelników zadowalać. O to też się modlę.
Pewnie jest kilka rzeczy, o które mogłabym się przyczepić, więc ostatni akapit poświęcę na wytłumaczenie mojej oceny. Czasami pojedyncze zdania w dialogach nie brzmiały naturalnie. W niektórych miejscach mogło brakować sensu (w dwóch lub trzech). Nie wszystkie zastosowane rozwiązania musiały mi się podobać (chociaż w 98% byłam zachwycona). Później wbiłam sobie do głowy, że to debiut. DEBIUT. Sumienie nie pozwoliło mi zaniżyć oceny przez dziesięć zdań w książce, które gdzieś po drodze nie przypadły mi do gustu. Ta historia zasługuje na 10/10. Nawet przez sam fakt, że siedzę teraz przed komputerem i kończę pierwszy tekst na tym blogu od bardzo dawna. Jeżeli macie na półce, przeczytajcie koniecznie. Jeżeli nie macie.. wiecie co zrobić. Nie szastam dziesiątkami na prawo i lewo. Ta książka ma duszę. To wszystko.
Kupiłam ją w ciemno. Będę rozpowiadać, że to moja czytelnicza intuicja rozpaczliwie dawała mi znaki, ale wiedzcie, że to kłamstwo. Tak naprawdę winę mogę zrzucić na tytuł. 'Wojna Makowa', nie brzmi wspaniale? Brzmi. Nie przeczytałam opisu (albo przeczytałam i nie pamiętam, nigdy nie pamiętam) i dałam autorce kredyt zaufania. Później ta okładka zaczęła się pojawiać na kilku bardziej i mniej znanych profilach. Przyznam szczerze, zwątpiłam. Ja i blogosfera nie nadajemy na tych samych falach. Zazwyczaj. Nauczona błędami z przeszłości, przestałam kupować książki z poleceń (czasami się zdarza, nie kłam). Być może kiedyś znajdę swoją czytelniczą bratnią duszę, ale mam małą nadzieję, że jednak nie. Nie wiedziałabym jak się zachować. Jeżeli jednak widzieliście pozytywne opinie o tym maleństwie, możecie mi zaufać, nie kłamali.
Przez pierwszą część książki przebrnęłam zadowolona, chociaż z cichym głosikiem zwątpienia z tyłu głowy. Nie dałam się ponieść emocjom. Nie chciałam wyjść jako przegrany z tej bitwy. Ekscytowanie się od pierwszych stron nigdy nie jest dobrym znakiem. Starałam się przyjąć treść na chłodno, z jednego, bardzo ważnego powodu.. zagrożenia powtarzalnością. Młoda bohaterka, sierota, walcząca o pozycję w świecie, ucząca się w elitarnej szkole wojskowej.. dostawaliśmy to w wielu różnych formach. Dostawaliśmy to na talerzu aż do zarzygania. Powiem więcej, sama dopuszczam się tego grzechu w swoich tekstach, jestem więc częścią problemu. Sztuką jest stworzyć coś oryginalnego, z czegoś, czym czytelnik jest zasypywany z każdej strony. Autorka tą sztukę opanowała. Byłam zazdrosna, a to największa pochwała jaką mogę zaoferować. Moja głowa eksplodowała, serce zadrżało, dusza podskoczyła trzy razy. Okazało się też, że nowi autorzy dają radę bez trójkątów miłosnych. Da się? Da się.
Pierwsza część książki może być zwodnicza. Przez przypadek możecie pomyśleć, że to kolejna książka dla nastolatków. Młody wiek głównej bohaterki nie pomaga, ale w tym wypadku nie mogło być inaczej. Rin nie wie kim jest. Nie wie skąd pochodzi, nie ma pojęcia kim byli jej rodzice. Musi walczyć o siebie, więc walczy. Jej pobyt w szkole może nie jest usłany różami, ale to co dzieje się później.. bądźcie przygotowani. To nie jest przesłodzona historia o poznawaniu swojej roli w świecie. To opowieść o wojnie i dzieją się tam rzeczy okrutne. Ludzie zamieniają się w potwory. Robią rzeczy bestialskie. Pani Kuang nie tuli czytelnika do snu słodkim głosem i zapewnieniem, że wszystko skończy się dobrze. Bardzo obrazowe, czasami wstrząsające opisy zostaną z wami na jakiś czas. To przejdzie, ale będziecie potrzebować chwili żeby się otrząsnąć. Warto.
Jeżeli czytacie książkę fantastyczną i zaczynacie wierzyć w jej treść, wiecie, że autor wykonał świetną robotę. Rebecca F. Kuang wykonała robotę znakomitą. Trzymając tą książkę w rękach czujemy ogrom pracy jaki autorka włożyła w swoje dziecko. Nie czytałam tak dobrego debiutu od czasu Pierce'a Brown'a. Sam fakt, że 'Wojna Makowa' jest debiutem przyprawił mnie o ból głowy i ekscytację. Modlę się, żeby autorka nie spoczęła na laurach. Potrzebuję jej wyobraźni na moich półkach. Potrzebuję jej kolejnych prac w swoich rękach. Jeżeli to są jej pierwsze podrygi, współczuję ludziom, którzy będą musieli znacznie podwyższyć poprzeczkę i zacząć brać czytelników na poważnie. Może się okazać, że odgrzewanie tego samego schematu przestanie czytelników zadowalać. O to też się modlę.
Pewnie jest kilka rzeczy, o które mogłabym się przyczepić, więc ostatni akapit poświęcę na wytłumaczenie mojej oceny. Czasami pojedyncze zdania w dialogach nie brzmiały naturalnie. W niektórych miejscach mogło brakować sensu (w dwóch lub trzech). Nie wszystkie zastosowane rozwiązania musiały mi się podobać (chociaż w 98% byłam zachwycona). Później wbiłam sobie do głowy, że to debiut. DEBIUT. Sumienie nie pozwoliło mi zaniżyć oceny przez dziesięć zdań w książce, które gdzieś po drodze nie przypadły mi do gustu. Ta historia zasługuje na 10/10. Nawet przez sam fakt, że siedzę teraz przed komputerem i kończę pierwszy tekst na tym blogu od bardzo dawna. Jeżeli macie na półce, przeczytajcie koniecznie. Jeżeli nie macie.. wiecie co zrobić. Nie szastam dziesiątkami na prawo i lewo. Ta książka ma duszę. To wszystko.
***
Tytuł: Wojna Makowa
Tytuł oryginalny: The Poppy War
Autor: Rebecca F. Kuang
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 638
Ocena: 10/10 (w pełni zasłużone)
***
Komentarze
Prześlij komentarz