Czytelnicze podsumowanie stycznia.

Rok czytelniczy zaczął się przeciętnie, mimo wrażenia przebywania z książkami dwadzieścia cztery godziny na dobę. Prawdopodobnie sama stworzyłam tą iluzję, przez większość czasu po prostu wpatrując się w śnieg za oknem. Sześć książek. Tyle historii przeczytałam w styczniu. Mogłabym kręcić nosem, marudzić, że mało, że mogło być lepiej, ale.. to kolejnych sześć pozycji do skreślenia z mojej niekończącej się listy książek, które mam, które leżą, które (nie)cierpliwie czekają. Sześć książek, których nie będę miała okazji przeczytać po raz pierwszy.


Już dawno zdjęłam z siebie ciężar czytelniczej presji. Jeżeli mam ochotę czytać (zazwyczaj mam), czytam. Jeżeli nie.. znacie odpowiedź. Przestałam porównywać się do innych, bawić się w 'kto przeczytał więcej'. Zamiast tego daję sobie czas na odkładanie książki w środku rozdziału, wpatrywanie się w ścianę kiedy dzieje się za dużo, wzięcie kilku oddechów, zrobienie herbaty. Czytanie to emocjonalny rollercoaster, staram się cieszyć każdym załamaniem nerwowym. Być może zostałam czytelniczą masochistką. Być może pozwoliłam sobie na przetrawienie każdego przeczytanego słowa. Najważniejsze, że ta metoda wydaje się działać. 

Zaczęłam od przeczytania książki z polecenia mojej siostry (muszę to zaznaczyć bo może tutaj zawitać). The Man who saw everything to historia, w której przeszłość bohatera zlewa się z jego teraźniejszością, a czytelnik nie ma bladego pojęcia czy to co mu zaserwowano jest prawdą, czy tylko halucynacją. Przeszłość może być wspomnieniem, może też okazać się zwykłym urojeniem. To co wydaje się widoczne i namacalne, czasami niekoniecznie takim się okazuje. Na koniec autorka pozostawia nas bez wyjaśnień, bez poklepania po ramieniu, bez wskazania drogi, którą powinniśmy iść. Wiemy tylko, że coś się kończy, ale nigdy nie dowiemy się, która część historii była iluzją. Moja siostra przy niej płakała, mnie ten zaszczyt ominął, ale rozumiem targające nią emocje. Polubiłam głównego bohatera. Polubiłam zdjęcie imitujące Beatles'ów. Polubiłam zgrabnie zapętloną fabułę. Następna..

..Pani Bovary to największy zawód tego miesiąca i piszę to z ciężkim sercem. Zabierałam się za tą historię od dobrych sześciu miesięcy. Kiedy w końcu nadszedł czas, moja ekscytacja szybko wyparowała. Powinnam tu zaznaczyć, że nie jest to historia zła, raczej przeciętna. Z jakiegoś powodu żyłam przekonaniem, że dostanę silną, niezależną postać kobiecą, zamiast tego dostałam bohaterkę, której bardzo daleko do tego opisu. Oczywiście to nie wina książki tylko mojej tendencji do wyobrażania sobie powieści takimi jakimi chciałabym żeby były. Pani Bovary nie ma nic wspólnego z moimi oczekiwaniami, ba, powiedziałabym nawet, że leży setki kilometrów od nich. Może kiedyś przestanę być czytelniczym ignorantem i zacznę dla odmiany czytać opisy książek zanim moja wyobraźnia da popis. Może. Oczywiście warto znać bo to literatura klasyczna, ale gdybym miała wskazać klasyk, który można ominąć.. tak. Darujcie sobie. Przeczytajcie Annę Kareninę. Bohaterki mają ze sobą więcej wspólnego niż podejrzewałam, a i historia u Tołstoja wydaje się być nieco bardziej.. pasjonująca? Ps. Nadal nie lubię Anny jako bohaterki, dobra robota Tołstoj. 

Cujo to z kolei największe pozytywne zaskoczenie tego miesiąca. Kocham Kinga, część z was pewnie już o tym wie, musicie mi więc uwierzyć na słowo kiedy piszę, że książka o wściekłym psie to historia, której obawiałam się bardzo. Bardzo. Znam Kinga. Znam jego tendencje do przesady i przekoloryzowania. Tyle rzeczy mogło tu pójść nie tak.. a nie poszło. Skończyłam tą historię zdezorientowana i zaskoczona. Fabuła była zwarta i nieprzeciągana na siłę. Bohaterowie jak zawsze wykreowani po mistrzowsku. Zakończenie na piątkę z plusem. Dalej próbuję otrząsnąć się po szoku jaki mi zaserwowano i muszę stwierdzić, że potrzebuję więcej takich terapii. Brawo King. Dobra robota.

Kto kocha Janis Joplin? Uznajmy, że większość z nas i przejdźmy do porządku dziennego. Kiedy zobaczyłam na stronie Wydawnictwa Czarnego biografię Janis wiedziałam, że mój portfel bardzo się ucieszy ze zrzucenia z siebie ciężaru jakim bywają pieniądze. Janis. Życie i muzyka to (uwaga, uwaga) znakomita podróż przez życie i czasy Janis Joplin. Od dziecka do dorosłej kobiety, autorka stara się nam przedstawić życie Janis tak dokładnie jak to tylko możliwe. Poznajemy jej rodzinę, przyjaciół, miasteczko, z którego pochodziła, miejsca, w których mieszkała w późniejszych latach swojego życia.. dostajemy na tacy jej duszę i pasję. Czasami zakręci się wam łza w oku, być może odgrzebiecie listę na spotify i posłuchacie tego niezwykłego głosu, którego kariera skończyła się zbyt szybko, zbyt tragicznie. Pozycja obowiązkowa dla każdego fana muzyki. Warto dodać, że to nie tylko historia pani Joplin, ale też pokolenia, które do dziś odbija swoje piętno na kulturze. Warto przeczytać, warto znać, warto dać się wciągnąć. 

Później naszło mnie na fantastykę, a ponieważ kupiłam w styczniu książki pana Kristoff'a, stwierdziłam 'czemu nie? Dla odmiany przeczytam coś od razu po zakupie'. Pierwszy tom Wojny Lotosowej był lekturą dobrą, ale nie powalającą. Bardzo trudno było mi się wgryźć w historię, mimo, że bardzo chciałam. Później było już coraz lepiej a ostatnie sto stron pochłonęłam szybciej niż przypuszczałam. Nawet zakończenie okazało się zadowalające do tego stopnia, że być może tom drugi również nie będzie musiał czekać na swoją kolej miesiące, albo, lata. Nie będę oceniać historii po pierwszym tomie. Daję autorowi kredyt zaufania, szczególnie, że to nie moje pierwsze z nim spotkanie. Mam szczerą nadzieję, że tom drugi zwali mnie z nóg i doprowadzi do rozpaczy. Karuzela emocji, tego właśnie oczekuję. Kto wie, może wezmę się za dalszy ciąg nawet dzisiaj? (update: nie wzięłam się, może jutro)

Uwaga! Czas na historię. W tamtym roku przeczytałam Call me by your name A. Aciman'a, ogłosiłam ją jedną z najpiękniej napisanych książek jakie czytałam w ostatnich latach, postanowiłam, że potrzebuję więcej prac autora w swoim życiu. Mamy dzisiaj, jestem po 'Ośmiu białych nocach' i zastanawiam się czy nie popełniłam błędu. Czas spędzony z obojczykiem i zębami Clary był tak absurdalny, że aż boli mnie to fizycznie. Zaczęło się nijak, ale miałam nadzieje. Po pierwszej książkowej nocy postanowiłam żyć złudzeniem, że autorowi skończył się zapas metafor na jedną powieść (albo całe życie). Myliłam się. Później, przez chwilę było lepiej. Zakończyłam z drgającą powieką, lękiem przed Acimanem i imieniem Clara. Absurd. To słowo nadal pcha mi się pod palce i nie chce odpuścić. Książka mogłaby być co najmniej o połowę krótsza, ilość tekstu w porównaniu do treści doprowadza moje serce do palpitacji. I Ci bohaterowie.. świeć Panie nad ich wyimaginowanymi duszami. Mam nadzieję, że żyją długo i szczęśliwie, i że nigdy więcej się nie spotkamy. Możecie zapytać czy polecam.

To by było na tyle. Nie przeczytałam w tym miesiącu książki, która doprowadziłaby mnie do czytelniczej ekstazy, dostałam za to parę ewenementów przez które nabawiłam się syndromu drgającej powieki. King uratował sytuację, wydawnictwo Czarne uratowało sytuację, Janis uratowała sytuację. Ach, no tak, moja siostra również. Powiedzmy, że ten miesiąc był stabilny, ale nadal czekam na efekt wow. Niech w lutym posypią się ochy i achy. Mam nadzieję, że w kolejnym podsumowaniu moje palce będą rzygać tęczą. Jeżeli chodzi o styczeń, zostawmy go już za sobą..

.. możecie mi dać znać co wy czytaliście. Oczywiście jeżeli dotrwaliście do końca tego wywodu. 

Komentarze

Popularne posty